środa, 30 lipca 2014

Capitolo 4 ♥

 Mojej jedynej, kochanej i najlepszej - Alex Ludwig
Dziękuję za te nasze rozmowy, za to że mnie ''wysłuchujesz'' chociaż najczęściej piszę same brednie i za to że po prostu jesteś ♥
Kocham Cię ty moja ciućmo ♥

------♥------♥------♥------♥------ 

Wszystko się kiedyś kończy... 
Czy będzie tak i z naszą miłością? Czy kiedyś przestanie mnie obdarzać tym cudownym uczuciem? Czy znajdzie sobie nową kobietę? I...  Czy ja przestanę go kochać? 
Kiedy szliśmy razem przez park moja głowę zajmowało mnóstwo myśli. Jednak tylko to jedno pytanie nie dawało mi spokoju...
- Maxi... Czy ty na prawdę mnie kochasz?
W jednaj chwili chłopak stanął w miejscu i obrócił mnie tak, że znalazłam się naprzeciwko jego wspaniałych brązowych oczu. 
- Jak ty w ogóle możesz tak myśleć? - zapytał - Naty ty jesteś dla mnie niebem, słońcem, które nigdy nie zachodzi. Jesteś dla mnie chlebem, bez którego nie mogę się obyć. Jesteś dla mnie południem, nocą i dniem. Jesteś dla mnie wszystkim. Ja po prostu kocham Cię! *
Jedna, samotna łza wzruszenia spłynęła po moim policzku. Wiem, że jest ze mną szczery... Że jego miłość jest szczera... Widzę to jego oczach... Szczęśliwa rzuciłam mu się na szyję, a on objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami i mocno do siebie przytulił. Kiedy się od siebie oderwaliśmy Maxi wziął mnie za rękę i dalej prowadził przez park w tylko jemu znanemu kierunku.
- Tak właściwie to gdzie my idziemy? - zapytałam po chwili.
- Już ci mówiłem - uśmiechnął się - Niespodzianka.

- Jesteśmy - powiedział Maxi kiedy dotarliśmy na ogromną polanę.
Na samym środku leżał duży koc, a na nim wiklinowy koszyk. Wszystko oświetlał tylko jasno świecący księżyc i małe punkciki na niebie, nazywane przez nas gwiazdami. Z oddali zauważyłam też kontur jakiegoś przedmiotu który wyglądał jak gitara. Otworzyłam usta jednak po chwili je zamknęłam. Nie miałam pojęcia co w ogóle mogłabym powiedzieć. Maxi pociągnął mnie za dłoń i razem zmierzaliśmy w kierunku koca. Dopiero kiedy usiedliśmy zauważyłam, że chłopak rozsypał na nim płatki moich ulubionych herbacianych róż. Maximilian wziął do rąk gitarę i zaczął grać pierwsze akordy cudownej melodii. Jednak kiedy to wszystko dopełnił jego cudowny głos poczułam się jak w niebie...


Tanto tiempo caminando junto a ti
Aun recuerdo el día en que te conocí
El amor en mi nació tu sonrisa me enseno
Tras las nubes siempre va a estar el sol

Te confieso que sin ti no se seguir.
Luz en el camino tu eres para mi.
Desde que mi alma te vio.
Tu dulzura me envolvió.
Si estoy contigo se detiene el reloj.

Lo sentimos los dos el corazón nos hablo
Y al oído suave nos susurro


Quiero mirarte
Quiero sonarte
Vivir contigo cada instante
Quiero abrazarte
Quiero besarte
Quiero tenerte junto a mi
Pues amor es lo que siento.
Eres todo para mi.

Quiero mirarte
Quiero sonarte
Vivir contigo cada instante
Quiero abrazarte
Quiero besarte
Quiero tenerte junto a mi
Tu eres lo que necesito.
Pues lo que siento es

Amor...

Moje oczy już po raz kolejny zaszły łzami. Jeszcze nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak wspaniałego... Maxi odłożył na bok gitarę i kiedy ścierał kciukiem moje łzy powiedział: 
- Nie chciałem żeby moja księżniczka przez mnie płakała...
- Ale... To po prostu... To są łzy szczęścia - odpowiedziałam.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i mocno mnie do siebie przytulił.
- Zapomniałbym - powiedział po chwili i wygrzebał coś z koszyka - To dla ciebie.
Otworzyłam po woli pudełeczko, a moim oczom ukazał się przepiękny srebrny naszyjnik w kształcie serca. Kiedy go odwróciłam zauważyłam wygrawerowany napis: N + M = LOVE FOREVER. Chłopak wyjął go z mojej dłoni i spytał:
- Mogę?
Pokiwałam tylko twierdząco głową, a naszyjnik już po chwili znalazł się na mojej piersi. 
- Jesteś głodna? 
- Jestem - odpowiedziałam - Ale twoich pocałunków...
Maxi uśmiechnął się zadziornie i już po chwili jego usta znalazły się na moich. Oddawałam każdy jego pocałunek. Czułam te wszystkie uczucia które nas otaczały. Tą miłość, namiętność i pożądanie... Tą magię... 

- Dziękuję... - szepnęłam kiedy już przez dłuższy czas razem z Maxim leżeliśmy na kocu i wpatrywaliśmy się niebo - Nigdy bym nie pomyślała ze tylko dzięki tobie będę mogła spędzić tak cudowne chwile...
- I pomyśleć że to już trzy miesiące - powiedział chłopak i dał mi całusa w czoło - Ale ten czas szybko leci... Jeszcze niedawno chowałaś się po kątach i nie chciałaś się do mnie nawet odezwać...
- Ojj no weź... - mruknęłam - Ale to nie ja kilkanaście razy wpadłam na drzwi...
- Wcale nie śmieszne - odpowiedział chłopak.
- Dla mnie bardzo - zaśmiałam się - Najlepsze było to jak stałeś obok pokoju nauczycielskiego, a Beto nagle je otworzył i tak cię walnął, że aż zemdlałeś...
Zaczęłam się głośno śmiać na co Maxi podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie złowieszczo się uśmiechając.
- Tak będziesz pogrywać? - zapytał i się nade mną nachylił - Oooo nie! Tak nie będzie!
Gdy zaczął mnie łaskotać nie mogłam się uspokoić przez kolejne kilka minut. Kiedy w końcu mi się to udało chłopak znowu się położył i objął mnie ramieniem... Mogłabym tak spędzić całe życie... Tylko ja, on i to przepiękne gwieździste niebo... 
Teraz wiedziałam, że moje początkowe myśli nie miały najmniejszego sensu. Nasza miłość jest ogromna, a to że dorośli twierdzą iż to tylko głupie, młodzieńcze zauroczenie to nie prawda... My się na prawdę kochamy...
A nasz miłość jest ogromna więc nikt i nic nas nigdy nie rozdzieli...

----♥----

- Naty i Maxi są na randce... Znowu... Lara jest chora - ma grypę żołądkową. Camila razem z Sebą i Broduey'em układa karną choreografię na zajęcia do Gregorio, bo ostatnio spóźnili się ponad pół godziny. Leon i Viola jeszcze nie wrócili. Diego jest z rodzicami u dziadków, a Andres, jak to Andres znowu zapomniał, ale potem stwierdził że już nie przyjdzie, bo boi się, że po drodze porwą go kosmici... Czy tobie też się wydaje, że przestał się rozwijać już w przedszkolu?
- Zapowiada się najciekawszy wieczorek filmowy w historii... - uśmiechnęłam się krzywo.
- Ej... Ale nie jesteś na nich zła?
- Nie no co ty... Mają swoje sprawy nie mogę ich przecież ściągnąć tu siłą.
- To co oglądamy? Myślałam nad jakąś komedią romantyczną, ale nie wiem czy...
- Nie no błagam... Znowu komedia romantyczna? Czy wy nie potraficie oglądać jakichś innych filmów? - zapytał zrezygnowany Marco, stawiając na stole kolejną miskę z popcornem.
- Nie marudź - rozkazała Francesca i z powrotem zajęła się przeglądaniem naszej niemałej kolekcji - Włączymy to co będzie najfajniejsze. A możeeee... ''Magic Mike''. Niezłe mają klaty. O czym to?
- Wiesz no... Ogółem ponad połowa filmu toczy się w nocnym klubie, gdzie głowni bohaterowi pracują jako striptizerzy więc nie oglądajmy tego teraz co? - szepnęłam przyjaciółce na ucho, a ona jak poparzona odłożyła płytę i wzięła do rąk kolejną.
- A to może to? Co tam że widziałyśmy to z milion razy...
- Może być.
Przyjaciółka podniosła się z ziemi i włożyła do odtwarzacza płytę z pierwszą część ''Kac Vegas''.
- Przynajmniej się trochę pośmiejmy - uśmiechnęła się dziewczyna i usiadła na kanapie pomiędzy mną a Marco.

- Jezu... Ten film mi się nigdy nie znudzi - powiedziała Fran śmiejąc się wniebogłosy.
Pierwszy raz od dawna czułam się świetnie. Dzisiaj ani razu nie płakałam, a nawet uśmiechnęłam się nie jeden raz. Cieszę się, że mam przy sobie Marco i Francesce. Gdyby nie oni nie spróbowałabym nawet wyjść z pokoju... Trochę zamyślona nawet nie zauważyłam jak w pomieszczeniu ucichł głos Fran, a na mojej twarzy wylądowała brązowa poduszka.
- Ejj! - krzyknęłam - Co to miało niby być?
- Zacięłaś się - odpowiedziała szczerząc się dziewczyna.
- I dlatego walnęłaś mnie poduszką w twarz? - zapytałam marszcząc brwi.
- Tak wyszło...
Nic nie odpowiedziałam tylko rzuciłam poduchą w jej stronę. Nie mam pojęcia jak to zrobiła, ale oberwał Marco, który wkurzony, że zniszczyłyśmy mu fryzurę zaczął rzucać w nas nawet resztką popcornu. Kiedy skończyliśmy się bić salon wyglądał jak jedno wielkie pobojowisko a ja miałam pełno jedzenia we włosach. Przeczesałam je palcami żeby wyglądały chociaż trochę normalniej.
- My się chyba cofamy w rozwoju - mruknął roześmiany Marco i spojrzał na salon - Pomożecie mi posprzątać... No nie?
Francesca spojrzał na niego robiąc minę w stylu ''chyba śnisz'' i pociągnęła mnie za dłoń w kierunku schodów.
- Miłego sprzątania! - krzyknęła jeszcze dziewczyna po czym zniknęłyśmy za drzwiami mojego pokoju - Muszę powiedzieć ci coś ważnego...
Poważna Fran? Nie dobrze...
- Ej, ale to nic strasznego - powiedziała szybko Francesca - Po prostu mój kuzyn przyjeżdża jutro i ma zamiar zostać tu na... Dość długo...
- No to super. Który? Śmieszny Carlo?
- Nie - zaprzeczyła przyjaciółka.
- Niski Mario?
- Znowu pudło.
- Przystojny Cristiano?
- Kiepsko ci idzie zgadywanie...
- No to który?
- Federico...
- Och - westchnęłam cicho i odwróciłam wzrok.
Od samego początku między nami istniało tylko jedno uczucie... I ja i on czuliśmy się dokładnie tak samo w swoim towarzystwie. Dokładnie pamiętam od czego się to wszystko zaczęło...

Malutka blondynka razem ze swoją najlepszą przyjaciółką siedząc na plaży budowała ogromny zamek z piasku. To były ich pierwsze wspólne wakacje we Włoszech.
- Gdzie jest Marco? - zapytała sześciolatka kiedy zauważyła że już nie pływa razem z ich tatą. 
- Chyba poszedł kupić lody - odpowiedziała brunetka odkładając swoją niebieską łopatkę - Ja już skończyłam.
- Ja też - uśmiechnęła się dziewczynka - idziemy pozbierać muszelki?
- Jasne! - krzyknęła uradowana Włoszka.
Dziewczynki odeszły kawałeczek od zamku żeby za chwilę się tam wrócić. Kiedy były niedaleko zauważyły, że cała ich budowla została zniszczona, a winowajcą jest leżący na niej chłopak.
- Hej! - krzyknęła zła blondynka - Zepsułeś nasz zamek!
- Ale to on mnie popchnął! - odpowiedział brunet wskazując palcem na kolegę.
- Przynajmniej się przyznaj Federico! - powiedziała Francesca łapiąc się pod boki.
- Ale to nie moja wina! - upierał się przy swoim chłopak.
- Kto to? - zapytała zdziwiona Ludmiła.
- To mój kuzyn Federico.
- Szkoda, że to akurat twój kuzyn...
- Czemu?
- No, bo go nie lubię! - krzyknęła blondynka i tupnęła nogą.

Chyba wszyscy doskonale wiedzą jak to między nami jest... To się już raczej nigdy nie zmieni. Jesteśmy wrogami i nimi pozostaniemy... No bo niby jak inaczej można nazwać osoby, które bezustanne sobie dogryzają, kłócą się i wyzywają? Ziarno nienawiści już dawno między nami wykiełkowało... I żadna siła nie ma prawa go zniszczyć...


------♥------♥------♥------♥------

 Strój Ludmiły z tego rozdziału:  

Witam wszystkich :*
Jak wam mijają wakacje?
Mam wielką nadzieję, że przebrnęliście przez to na górze i czytacie to co właśnie piszę :P
Najpierw nasza jakże przesłodzona Naxi... Przesadziłam? :O
Oczywiście to wyznanie Maxi'ego oznaczone ''*'' nie jest napisane przeze mnie bo ja za cholerę nie mogła m nic wymyślić :C
Blokada ''twórcza'' :CCCCCC
Piosenka tutaj napisana przez Maxi'ego w rzeczywistości (no nie do końca) jest śpiewana przez Leona i Violettę. Mowa tu o ''Nuestro Camino''.
Błagam wybaczcie za to coś :C
W kolejnym rozdziale będzie Feder więc mam nadzieję, że tym wam to zrekompensuję :P
Nowy rozdział już wkrótce ;)
Może macie pomysły z kogo może być perspektywy?
Liczę na szczere komentarze... W ogóle na jakiekolwiek :P
Dobra ja już kończę bo muszę... Tak właściwie co muszę? XD
Buziaki-Nat♥

PS: Do Alex... Sorki ze dedykuje ci takie coś :C
PS2: Do Magdy Comello... Miałam dać odpowiedź dzisiaj wieczorem a więc..  Dziękuję za propozycje i zgadzam się :D Ciesze się ze pozwoliła mi pisać razem z wami ;*
Już się się mogę doczekać współpracy :D

środa, 23 lipca 2014

Capitolo 3 ♥

 Godzina 6.27... Leżę w łóżku i dalej gapię się w sufit... No bo niby co innego mogłabym robić? Odkąd ''rozmawiałam'' z mamą nie mogę usnąć. To takie nierealne... Czy mogę uwierzyć w coś czego nie jestem całkowicie pewna? Niby tak, ale co to da? Mam zacząć żyć... Czy mi się to uda? Muszę spróbować... Dla Marco... On już wystarczająco dużo dla mnie zrobił... Nie mogę też zawieść Fran. Obiecałam mamie więc tak czy tak muszę spróbować. Obiecałam...
Powoli podnoszę się z łóżka i idę w kierunku mojej ogromnej garderoby. Zużyte chusteczki raz po raz muskają moje bose stopy. Kiedy włączam światło poraża mnie ogrom ubrań w pomieszczeniu. Nigdy nie pomyślałbym, że mam ich aż tak dużo. Wygrzebałam z jednej z szafek moje ukochane czarne dresy, a z kolejnej biały podkoszulek. Zabrałam jeszcze tylko bieliznę i skierowałam się do łazienki. Pora na zmianę...
Czy wiecie jak to jest spojrzeć w lustro po jakichś trzech tygodniach ciągłego płaczu i głodówki? Ja wiem... To jest po prostu... Okropne. Wyglądałam jak jakiś potwór. Moja sylwetka nie była szczupła jak dawniej - teraz to sama skóra i kości. Oczy straciły swój blask, były podkrążone i mocno spuchnięte. Moja cera stała się przeraźliwie blada... Chyba każdy wystraszyłby się takim widokiem. Na samym początku wzięłam długi prysznic. Umyłam swoje długie, blond włosy ulubionym miętowym szamponem po czym owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z kabiny. Wysuszyłam się, a następnie ubrałam wcześniej przygotowane rzeczy. Suche już włosy spięłam w wysokiego kucyka. Nie malowałam się... No bo po co? Gotowa wyszłam z łazienki.
Kiedy zeszłym na dół po schodach od razu skierowałam się do kuchni... Trzeba wymyślić jakieś śniadanie dla Marco. Przegrzebałam wszystkie szafki i na moje szczęście znalazłam wszystkie składniki. Co tam, że mąki już prawie w ogóle nie ma, jest tylko jedna szklanka mleka i cztery jajka... Śniadanie się z tego da zrobić. Wyciągnęłam jeszcze ostatnią kostkę mlecznej czekolady i miałam wszystko, czego potrzebowałam. Mój brat najbardziej na całym świecie uwielbia naleśniki z czekoladą, a że akurat zostały produkty tylko na takie śniadanie to czemu nie? Usmażyłam dokładnie 9 naleśników i rozłożył je na dwa talerze. Na jednym siedem dla Marco, a na drugim dwa dla mnie. Roztopiłam czekoladę i polałam nią nasze śniadanie. Kiedy robiłam herbatę usłyszałam za sobą zdziwiony głos brata:
- Lu?
- Cześć - odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
Marco cały potargany i w samych spodniach od piżamy jeszcze bardziej rozszerzył swoje zdziwione oczy i się na mnie patrzył.
- Co ci się stało? - zapytał po chwili i wszedł bardziej do środka.
- A to już nie mogę zrobić śniadania bratu? - odpowiedziałam i zmarszczyłam brwi.
Chłopak jakby dopiero obudzony z transu zaczął się głośno i radośnie śmiać przy okazji łapiąc mnie w ramiona i mocno do siebie przytulając.
- Moja Ludmi... Moja kochana siostrzyczka w końcu do mnie wróciła - zaśmiał się Marco.
"Nooo.. Może nie tak do końca..."  - pomyślałam tylko i jeszcze mocniej wtuliłam się w brata. Jak ja dawno nie czułam tego ciepła które tak od niego bije... Szkoda że nie ma z nami rodziców.  Pewnie teraz stali by w drzwiach i się z nas śmiali... Ale przecież mama mówiła, że zawsze są przy nas więc może na prawdę tam stoją... W jednej chwili moje oczy znów się zaszkliły i popłynęło z nich kilka łez.  Marco chyba poczuł jak coś mokrego spada mu na tors, bo już po chwili odsunął mnie od siebie na długość wyciągniętych ramion i spojrzał prosto w oczy.
- Ej no, ale nie płacz - wyszeptał chłopak - Oni na pewno gdzieś tu są...
Skąd wie, że akurat o tym myślałam?  Czyta w myślach?
Wierzchem dłoni starłam spływające łzy i pociągnęłam nosem.
- Chodź jeść - powiedziałam krótko.
Zabraliśmy wszystko do jadalni i szybko zjedliśmy śniadanie. Marco chciał posprzątać,  jednak ja się nie zgodziłam i wysłałam go na górę żeby "nie świecił przede mną gołą klata". Tsaaaaa... Wracam do żywych...

----♥----

- Co wy na to, żebyśmy poszli do Resto? - zapytał Maxi, kiedy wychodziliśmy ze Studia.
- W sumie nie głupi pomysł, ale...
Dalej nie słuchałam. Kiedy zauważyłam siedzącego na ławce Marco na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Z racji, że siedział tyłem do budynku raczej nas nie zauważył, ale to przecież nie problem...
- Marco! - krzyknęłam.
Chłopak tak się wystraszył, że aż spadł z ławki. Zaczęłam się głośno śmiać. Jednak po chwili trochę się opanowałam i podbiegłam do niego.
- Co tu robisz? - zapytałam podając mu rękę.
- Leżę sobie jak widzisz - odpowiedział łapiąc moją dłoń i przy okazji ciągnąc mnie w dół tak, że już po chwili leżałam obok niego na trawie - Wygodnie prawda?
- Zabije cię kiedyś idioto - powiedziałam śmiejąc się.
Marco podniósł się z ziemi i tym razem to on podał mi swoją rękę. Z jego pomocą wstałam po czym poprawiłam sukienkę.
- Doooobraaa... - zaczęła Cami - Nie skomentuję tego, bo chcę jeszcze pożyć.
- Ja też - dopowiedziała cała reszta, a ja triumfalnie się uśmiechnęłam.
- Marco stary, jak ja cię dawno nie widziałem - wypalił nagle Diego i po męsku uścisnął chłopaka.
Tak samo uczyniła cała reszta, a ja tylko stałam z boku i się temu wszystkiemu przyglądałam. Kiedy w końcu się od niego odczepili ponowiłam swoje pytanie:
- Co tutaj robisz?
- Mam bardzo ważną, ale mega dobrą nowinę - odpowiedział szczerząc się chłopak.
- No szybko! Gadaj! - ponagliłam chłopaka.
- Lu ożyła! - krzyknął szczęśliwy, a mnie aż zamurowało.
- Serio? - pokiwał twierdząco głową - Jezu... Ale.. Jak?
- Obudziłem się rano koło ósmej. Szybko wstałem no i w celu ogarnięcia się wyszedłem do łazienki. Już na korytarzu poczułem zapach moich kochanych naleśników. Trochę zdezorientowany, ale i przestraszony zszedłem na dół do kuchni. Nie uwierzycie kto tam był... Właśnie Lu! Normalnie się ze mną przywitała, a nawet uśmiechnęła! Później bez żadnych grymasów ani niczego zjadła całe dwa naleśniki, które wcześniej zrobiła. Popłakała się raz, no ale przecież nie będzie od razu w stu procentach normalna... I wiecie co? Po tym wszystkim nie zamknęła się znowu w pokoju tylko zaczęła robić porządki. Teraz wysłała mnie po zakupy, a że sobie przypomniałem, że akurat dzisiaj wcześnie kończycie wpadłem na chwilę, bo po prostu musiałem podzielić się z kimś tą radosną nowiną.
Szczęśliwa rzuciłam się mu na szyję i mocno przytuliłam. Cała nasza ekipa zaczęła wypytywać dosłownie o wszystko Marco i szczerze powiedziawszy to, że chłopak cały czas obejmował mnie ramieniem wcale mi nie przeszkadzało...

- My się już będziemy zbierać - powiedział nagle Maxi - Gadamy już od jakichś dwudziestu minut, a Ludmi może się trochę martwić nie sądzisz?
- Tak masz rację... - westchnął Ferro - A przecież jeszcze muszę zrobić te przeklęte zakupy...
- Pomogę ci - odpowiedziałam szybko i się do niego uśmiechnęłam.
- Dziękuję - odwzajemnił gest.
- Pozdrów ode mnie Lu - dopowiedziała Lara.
- Od nas - poprawiła ją Naty - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszymy, że w końcu jest z nią lepiej... Może na razie nie będziemy jej odwiedzać, bo jeśli zwalimy się jej całą kupą mogłaby tego nie przeżyć.
- Jasne. Masz całkowitą rację Nat. Przekażę pozdrowienia - odpowiedział Marco.
- No to my już lecimy... - powiedziała Cami, po czym mnie przytuliła.
Pożegnaliśmy się z wszystkimi i razem z Marco ruszyliśmy w stronę ogromnego supermarketu.
- Jeszce raz ci dziękuję, że ciągle nam pomagasz. Że mi pomagasz. Fran, bez ciebie nigdy nie dałbym sobie rady...
- Marco rozmawialiśmy już o tym. Nie ma o czym mówić...
- Jest. Gdyby nie ty i twoje dobre serce ja też siedziałbym zamknięty w czterech ścianach i ryczał w poduszkę... Nie no dobra przesadziłem. Waliłbym głową w ścianę i co najwyżej wylądowałbym w szpitalu ze wstrząsem mózgu. No, a popatrz. Dzięki tobie wyglądam jak okaz zdrowia! Zobacz tylko jakie muskuły! - powiedział i napiął mięśnie ramion.
Zaśmiałam się.
- Jasne! Wyglądasz jak jakiś paker!
- No, a jak! A tak na serio to jesteś najwspanialszą dziewczyną na całym świecie... - powiedział i dał mi buziaka w policzek przez co się zarumieniłam,
Coś czuję, że to będzie nowy początek... Nie tylko dla Ludmiły... Ale i dla nas wszystkich...


------♥------♥------♥------♥------

Strój Ludmiły z tego rozdziału:
http://allani.pl/zestaw/964607-trampki-vans-dres-g-star

   Cześć i czołem ;D
Tak oto przychodzę z kolejną dawką mojej głupoty :P
Rozdział powinien pojawić się już w poniedziałek, ale nie miałam kiedy go napisać :C
Mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Nie jest znowu super, więc liczę na to, że kolejny będzie lepszy ;)
Czekam na hejty :3
Bardziej spieprzyć już tego rozdziału nie mogłam...
Jak zauważyliście pod notką pojawił się link do stroju Lu. Od teraz raczej już zawszę będę dodawała linki ;)
Rozdział dedykuję mojej wrednej, młodszej i okropnie leniwej siostrze...
Na szczęście tego nie czyta więc się nie obrazi... Chociaż i tak już jest na mnie wkurzona xd A ja na nią. Taka nasza siostrzana miłość ;*
Obiecuję że kolejny rozdział pojawi się wcześniej niż ten :)
A tak w ogóle jak mijają wam wakacje? :D
Cieszę się, że tu ze mną jesteście :* Bardzo wam dziękuję <3
Buziaki - Nat ♥

PS: Wpadajcie do mojej jedynej i niepowtarzalnej Alex, która mi obiecała że już za niedługo doda kolejny rozdział! <3
Pozdrów kuzyna i babcię ;D
>♥TUTAJ♥<

poniedziałek, 14 lipca 2014

Capitolo 2 ♥

Po prostu sobie stał… Oparty o swój motocykl, szeroko się uśmiechając rozmawiał z przyjaciółmi. Biały podkoszulek opinał jego bosko wyrzeźbioną klatę. Czarne rurki idealnie mu pasowały, a dopięte do nich złote łańcuchy i przerzucona przez ramię skórzana kurtka tylko dodawała mu męskości.  Nawet nie wiedział jak bardzo jest dla mnie…
- Znooooowu się na niego patrzysz – powiedziała Naty i szeroko się uśmiechnęła.
- Ktoooo? Ja? Pfff… Chyba ci się pomyliło… - odpowiedziałam jakby obudzona z transu.
- Tsaaaaa… Więc kogo lub co tak zawzięcie mierzysz wzrokiem?
- Yyyyyy… - myśl, no myśl – Nom…  Tam jest… O! Tam jest taka świetna sukienka…
- Taaa… A ja tak po prostu mam ci w to uwierzyć? – pokiwałam twierdząco głową – Lara… Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Przecież ty nienawidzisz sukienek.
- Noo… Ale…Ymmm… Za niedługo… Za niedługo mam ślub kuzyna i muszę sobie kupić nową – powiedziałam pierwsze co przyszło mi do głowy – Jezu gdzie te dziewczyny…
- Zmieniasz temat. No, ale dobra. Tym razem ci odpuszczę – Naty spojrzała na swój zegarek – Powinny tu być już pięć minut temu. Pewnie Cami znowu zaspała…
- O! Patrz! Tam biegną – pokazałam przyjaciółce i podniosłam się z ławki do pozycji stojącej – Co tak długo?
- A jak myślisz? – odpowiedziała nieco zła i zdyszana Fran.
- Znowu zaspałaś? – zapytała Naty.
- No, bo pisałam z Sebą do trzeciej nad ranem no i tak jakoś nie usłyszałam budzika – wytłumaczyła się dziewczyna i poprawiła torbę na ramieniu – Chodźmy już bo spóźnimy się na lekcję z Pablo. Zostały nam dwie minuty…
Spojrzałam jeszcze raz w kierunku Diego i widząc, że chłopcy też się zbierają, wzięłam Naty pod ramię i pociągnęłam w stronę szkoły.
- Fran, byłaś wczoraj u Ludmi? – zapytała Nata.
- Tak i szczerze powiedziawszy nie jest z nią najlepiej. Prawie przez cały czas płakała… Tylko przy kolacji na chwilę się uspokoiła. Wygląda strasznie… Jest jeszcze bledsza, ma strasznie spuchnięte i podkrążone oczy, a do tego jest tak chuda, że mogłabym policzyć jej kości. Jak się okazało dopiero wczoraj zjadła swój pierwszy posiłek po dwóch dniach głodówki. Dosłownie musiałam wpychać w nią to jedzenie siłą…
- Ale jak to nie jadła od dwóch dni? Marco jej nie dał?
- Nie, po prostu ona cały czas go olewa, że tak powiem, a on nie ma już siły… Z nim też nie jest dobrze. Jakoś się trzyma, ale widzę po jego oczach, że też powoli wysiada. Chciałabym mu pomóc, ale nie wiem jak…
- Musimy coś wymyślić – powiedziałam – Może odwiedziłybyśmy ją dzisiaj?
- Myślę, że nic tak nie wskóramy… Lu raczej by nie chciała żebyście się nad nią użalały. Na razie musimy wymyślić jak ją w końcu chociaż trochę rozweselić. Potem już raczej pójdzie z górki…

- Zmieńmy może temat – powiedziała po chwili Cami – Jeśli same będziemy smutne to jak niby mamy pocieszyć Ludmiłę?
- Co racja to racja – westchnęła Naty – Wecie, że Lara znowu gapiła się na Diego?
- Ochhh! No dajże mi w końcu spokój! – powiedziałam głośno – To nieprawda!
- Nie bulwersuj się tak – zaśmiała się Fran – My i tak wiemy swoje.
- Nie gadam z wami więcej! – oburzyłam się i stając w miejscu tupnęłam nogą jak małe dziecko.
- Ooo! Lara się nam zbuntowała – śmiała się Camila, a ja próbowałam zabić ją wzrokiem.
Przyspieszyłam kroku i wyminęłam całą trójkę wchodząc do budynku Studia.
- Ej noo! Nie obrażaj się!  - krzyczały za mną dziewczyny, jednak ja byłam nieugięta.
Dalej zmierzałam w kierunku sali Pablo. Zajęłam jedno z wolnych miejsc z tyłu klasy i spojrzałam na zegarek. ‘’Idealnie zdążyłam…’’ – pomyślałam tylko i wygodniej usadowiłam się na krześle.
- No przepraszamy.
- Już nie będziemy.
- Wybacz nam – mówiły jak najęte i zajęły miejsca obok mnie.
- No dobra - odburknęłam - Wybaczam wam...
- Jupiii!  - krzyknęła Naty i wszystkie się na mnie rzuciły.
- Powietrza... - jęknęłam, a one od razu mnie puściły - Zachowujemy się gorzej niż pięciolatki.
- A jakże by inaczej - zaśmiał się Maxi i zajął ostatnie wolne miejsce obok swojej dziewczyny - Cześć kochanie.
- Cześć misiu -odpowiedziała mu Naty i pocałowała w policzek.
- Błagam... Bo zaraz zwrócę z tej waszej słodkości... - mruknęłam udając odruchy wymiotne.
Nata spojrzała na mnie jak na idiotkę i jeszcze bardziej wtuliła się w Maxi'ego.
- Co by było gdyby jeszcze przed tobą usiedli Violetta i Leon - zaśmiała się Fran.
- Jezu... Nie przeżyłabym tego - odpowiedziałam - Pierwszy raz cieszę się, że wyjechali na dwa miesiące... O jedną przesłodzoną parkę mniej.
- A co powiesz jeśli i ty za niedługo będziesz się miziać po kątach na przykłaaad... Z nim - powiedziała Cami i szeroko się uśmiechnęła wskazując dłonią właśnie wchodzącego Diego.
- Zamknij się! - mruknęłam zła i dałam jej z łokcia w bok.
- Cześć dzieciaki - uśmiechnął się Pablo tym samym zaczynając lekcję - Na dzisiejszych zajęciach podzielimy się na cztery grupy. Każda z nich otrzyma po jednej emocji która ma zostać ukazana w napisanej przez was piosence. Grupa która jutro najlepiej zaprezentuje swoją emocję dostanie szóstki. Pierwsza z nich to Carlos, Camila i Sebastian. Wy macie pokazać radość. Druga to Naty, Maxi i Broduey - miłość. Trzecia... Diego, Martina i...  
''Proszę tylko nie ja, proszę tylko nie ja'' - błagałam w myślach.
- I Andres.
''DZIĘKUJĘ!!!'' - krzyczałam.
- Wasza emocja to smutek. Ostatnia grupa, czyli Francesca, Lara i Jack dostają złość. Tak więc... Do roboty!
Usiedliśmy w trójkę w jednym z kątów sali i na początku zajęłyśmy się melodią. Szło nam całkiem dobrze. Kiedy Fran była zajęta rozmową,a raczej kłótnią z Jackiem na temat refrenu ja popatrzyłam się w... Znanym wszystkim kierunku. Diego tak jak ja siedział trzymając w ręku gitarę i pociągał za struny. Mogłabym się gapić na niego bez końca... W pewnym momencie chłopak odwrócił głowę i na mnie spojrzał. Szeroko się uśmiechnął, a ja speszona odwróciłam wzrok. Czując, że na mojej twarzy pojawił się sporej wielkości rumieniec ukryłam swoją twarz we włosach.
''Ale ze mnie kretynka...''

----♥----

Biel... Wszędzie biel... Gdzie ja tak właściwie jestem? Czuję się jakbym chodziła po... Chmurach? Tak. Możliwe. Idę dalej, coraz bardziej zagłębiając się w tak dobrze nam znanym kolorze.
- Marco? Fran? Naty? Ktokolwiek? Jest tu kto?
Jednak odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Zaczęłam
panikować. Gdzie ja niby jestem?
- Halo?! Gdzie ja jestem?! Zabierzcie mnie stąd! Pomocy!
- Nie bój się Ludmi... Nic ci się tu nie stanie.
- Mama? - odwróciłam się szybko i spojrzałam w kierunku z którego dochodził tak dobrze mi znany
głos.
- Tak. To ja córeczko - uśmiechnęła się MOJA mama.
- Aleee... Jak? Jak to jest w ogóle możliwe? Czy... Czy ja nie żyję?

- Nie. Oczywiście, że nie. Ty po prostu śnisz.
- Śnie?
- Tak. Nie mogłam już dłużej patrzeć na to jak cierpisz. A jedyny sposób na rozmowę to właśnie twój sen. Ludmi musisz
zacząć żyć. To, że ja i tata odeszliśmy to nie jest koniec świata...
- Ale mamo... - zaczęłam ze łzami w oczach
- Córeczko nie ma żadnego ''ale''My przecież dalej przy was jesteśmy. Przy tobie i Marco. Cały czas. To, że nie ma nas fizycznie nie ma żadnego znaczenia.
- Czemu akurat wy? Co wy takiego zrobiliście? Co my takiego zrobiliśmy, że akurat teraz musieliście zginąć? Że musieliście nas zostawić?
- Dobrze wiem, że masz wiele pytań, ale nawet ja nie znam na nie odpowiedzi. Tak po prostu musiało być.
- Ale czemu?
- Ludmi proszę - powiedziała mama i złapała mnie za dłonie - nie zadawaj mi takich pytań. Bardzo, ale to bardzo chciałabym ci odpowiedzieć, ale po prostu nie potrafię... Rozumiesz?
- Tak - pokiwałam twierdząco głową.
- Mam do ciebie jedną prośbę...
- O co chodzi?
- Chciałam cię prosić, żebyś w końcu zaczęła żyć... Żebyś przestał płakać, a na twoje twarzy znów pojawił się ten piękny uśmiech który tak uwielbiałam i nadal uwielbiam. Żebyś w końcu wyszła z domu i spotkała się z przyjaciółmi. Żebyś dalej miała takie cudowne relacje z Marco i nigdy ich nie psuła. Żebyś po prostu była szczęśliwa. Kiedy ty całe dnie przesiadywałaś w pokoju płacząc ja patrzyłam na to wszystko tutaj, z góry... Widząc twój smutek i z moich oczu wypływały łzy. Smutne dziecko to najgorszy widok dla matki. Proszę nie rób tego więcej i spróbuj żyć normalnie. Dla mnie i taty. Dla Marco. Dla Franceski. Dla swoich wszystkich przyjaciół. I przede wszystkim dla samej siebie. Twój jeden uśmiech sprawi, że moje drugie życie tutaj w końcu nabierze kolorów i przestanie być nudne i białe. Zacznij żyć i bądź szczęśliwa. Tylko o to cię proszę...

- Ja... Ja spróbuję - wyszeptałam po chwili - Dla ciebie i taty...
- Bardzo się z tego cieszę słoneczko - odpowiedział mi mama i mocno mnie do siebie przytuliła - Pamiętaj, że nie musisz tego robić dla nas. Zrób to dla siebie, bo twój jeden uśmiech da nam zdecydowanie więcej niż jakiś ogromny zamek pełen drogocennych malowideł i rzeźb. Twój uśmiech jest dla nas jak nowe życie. Mam ogromną nadzieję, że ci się uda. Pamiętaj o tym, że bardzo, ale to bardzo cię kocham. I ja, i tata. Zawsze będziemy przy was. Kocham cię córeczko...


Nagle mama zaczęła się jakby rozpływać... Nie widziałam już mojej rodzicielki tylko jakiś zamazany kształt, który po chwili utonął w bieli... Chciałam krzyczeć, ale głos jakby uwiązł mi w gardle. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku... W pewnym momencie biel zastąpiła czerń, a ja usłyszałam jeszcze tylko dwa słowa:
- Kocham cię...

Obudziłam się gwałtownie i podniosłam do pozycji siedzącej. Mój oddech był zdecydowanie za bardzo przyspieszony i nierówny.W pewnej chwili wzięłam jeden z głębszych wdechów, a później wolno wypuściłam powietrze z płuc. To chociaż trochę pozwoliło mi się opanować... Kiedy byłam zdolna do powiedzenia czegokolwiek wyszeptałam tylko jedno zdanie:
- Ja też cię kocham mamo...


------♥------♥------♥------♥------

Siemaneczko :D
Witam was w tę przepiękną noc.
Jest dokładnie 01;36 a ja piszę dla was rozdział i próbuję ułożyć chociaż jakieś jedno sensowne zdanie.
Jest już poniedziałek, tak więc kolejny rozdział w tym tygodniu.
Jeśli jednak nie uda mi się go napisać to przepraszam, ale niestety dzisiaj jadę do koleżanki na trzy dni, a potem na weekend do cioci...
Jeszcze w między czasie pewnie mama dołoży mi jakąś pracę, albo dosłownie wywali z domu jednak...
Postaram się ''wrócić'' jak najszybciej :D
Szczerze powiedziawszy nie podoba mi się ten rozdział... W OGÓLE!
Jednak czekam na waszą opinię, bo chętnie poczytam jakieś hejty i ten tego...
Argentyna przegrała do cholery! Co to ma niby być?!
Dobra nie zanudzam...
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, bo na prawdę to one motywują mnie do dalszego pisania :)
Nie dedykuję rozdziału nikomu, (chyba że mojemu zmarłej papudze która nie żyje od kilku lat, ale to szczegół) bo nie chcę nikogo urazić przez ten chłam u góry...
Ja lecę, bo trzeba odespać...
Buziaki - Nat ♥

PS: Będę wdzięczna jeśli zostawisz po sobie nawet ''.'' w komentarzu, a jeśli przybędzie mi obserwatorów to po prostu będę w niebie :3 

niedziela, 6 lipca 2014

Capitolo 1 ♥

- Jedyne co mi po Was zostało to tylko te wspomnienia… - szepnęłam wierzące, że moi rodzice jednak są gdzieś tu blisko... Przy mnie...
Czy to możliwe, żeby po prawie trzech tygodniach zaczęło brakować mi łez? Śmierć moich rodziców nastąpiła dokładnie dziewiętnaście dni temu, a pogrzeb trzynaście. Nie wyszłam z domu od tego feralnego popołudnia… Wszystkie sprawy związane z pogrzebem załatwił nasz najbliższy wujek. Tylko na czas samej uroczystości opuściłam tak dobrze mi znane cztery ściany. Marco tak samo jak i ja zrezygnował na ten czas z nauki w Studio. To on zajmował się wszystkim i w jak największym stopniu próbował być dla mnie oparciem. Dobrze wiem, że jemu też jest ciężko. Kiedy ja całe dnie przesiadywałam w swoim pokoju bezczynnie gapiąc się w ścianę, on na wszelkie możliwe sposoby próbował wepchnąć we mnie choć trochę jedzenia i w jak największym stopniu pocieszyć. Nie wiem jak teraz wyglądam. Nie spojrzałam w lustro już od dwóch tygodni.
Po raz kolejny oglądałam stary album ze zdjęciami naszej rodzinki… SZCZĘŚLIWEJ rodzinki. Łzy mimowolni płynęły po mojej twarzy. Co chwilę wycierałam je już wilgotnym rękawem bluzy tylko po to, żeby nie zepsuć pamiątek.
- Lu… - usłyszałam głos brata – Fran przyszła…
Powoli odwróciłam głowę w stronę drzwi.
- Mogę ją wpuścić?
Pokiwałam twierdząco głową.
Przyjaciółka zwinnie przecisnęła się obok Marco i od razu usiadła obok mnie na ziemi. Mocno mnie do siebie przytuliła… Nie zadawała zbędnych pytań i nie wyciągała ode mnie odpowiedzi. Bardzo dobrze wiedziała jak się czuję… Wiedziała, że jestem w totalnej rozsypce… Ona wiedziała wszystko, a ja byłam tego całkowicie pewna.
- Czemu akurat oni? – wyszeptałam pomiędzy kolejnymi napadami płaczu.
- Nie wiem Lu. Nikt tego nie wie. Tak po prostu musiało być…
- Ale za co? Co takiego zrobili? Co ja takiego zrobiłam?
- Nie wiem… Naprawdę nie wiem… Przepraszam, że nie potrafię ci pomóc…
Jeszcze mocniej wtuliłam się w przyjaciółkę, a ona głaskała mnie po głowie. Kiedy w końcu trochę się uspokoiłam razem zabrałyśmy się za oglądanie rodzinnych albumów. Później Francesca opowiedziała mi co działo się dzisiaj w Studio. Niestety nawet zabawna historyjka o Maxim i Naty nie przywołała na mojej twarzy uśmiechu.

- Zejdźcie na dół… Na stole leży kolacja – powiedział nagle Marco.
Która to już godzina? Znowu cały dzień zleciał mi na bezczynnym siedzeniu i płakaniu nad rodzicami…
- Nie jestem głodna – powiedziałam słabo i wróciłam do przeglądania zdjęć.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś? – zapytała Fran.
Szybko przeanalizowałam wszystko w głowie.
- Jakieś dwa dni temu…
Zszokowana dziewczyna szturchnęła łokciem mojego brata  patrząc na niego wymownie, po czym złapała mnie za lewę ramię i podniosła do góry.
- Nie było mnie tutaj tylko te dwa dni, a ty pozwoliłeś jej NIC nie jeść?! –syknęła Fran.
- Próbowałem w nią cokolwiek wepchnąć, ale się nie dała! – odpowiedział brat.
- Wiesz jakie później mogą być tego konsekwencje?!
- Tak bardzo dobrze o tym wiem, ale zrozum, że nie miałem już siły!
- Przestańcie się kłócić! – powiedziałam – Zrozumcie, że po prostu nie jestem głodna…
- Jak można nie być głodnym po dwóch dniach głodówki?! – krzyknęła przyjaciółka.
- Fran przestań się w końcu na nią wydzierać!
- Zrozum, że ja się o nią martwię!
- Jeśli jeszcze tego nie pojęłaś to ja też! To moja siostra do cholery! Jedyna najbliższa rodzina, która mi jeszcze została! – krzyknął chłopak ze złością wymalowaną  na twarzy.
Jednak po chwili złość zastąpił… Właśnie… Znowu smutek. Francesca otrząsnęła się po chwili  podeszła do Marco obejmując go swoimi ramionami.
- Przepraszam ja na prawdę nie chciałam. Ja wcale tak nie myślę. Ty jesteś świetny bratem. Ja…
- Nic się nie stało – przerwał jej Marco i mocniej do siebie przyciągnął – Znowu potwierdziło się, że Włosi mają naprawdę niesamowity temperament…
Fran się cicho zaśmiała.
- Dobra. Zejdźmy w końcu na dół – powiedział mój brat, a Francesca od razu się od niego odsunęła i pociągnęła mnie za dłoń.

- Lu proszę cię… - błagała dziewczyna – Zjedz przynajmniej jedną kanapkę, bo… Bo inaczej wepchnę ci ją siłą!
Spojrzałam niechętnie na chleb leżący na moim talerzu i znów przeniosłam swój wzrok na przyjaciółkę.
- Muszę? – zapytałam.
- Tak! – odpowiedział szybko dziewczyna.
Bardzo powoli podniosłam kanapkę i zbliżałam ją do ust. Co było dziwne nie czułam głodu. Wręcz przeciwnie. Patrząc na jedzenie miałam odruchy wymiotne. Wzięłam pierwszy kęs i zaczęłam go przeżuwać.
- Grzeczna dziewczynka – powiedziała Fran i się do mnie uśmiechnęła.
Kiedy zjadłam całą kanapkę i wypiłam herbatę, którą dosłownie Francesca podstawiła mi pod nos, pożegnałam się z bratem  przyjaciółką i poszłam do swojego pokoju. Wzięłam dwuminutowy prysznic i jak co wieczór zakopałam się pod kołdrą, żeby przez co najmniej pół nocy patrzyć się bezczynnie w sufit i płakać…

----♥----


- Jeszcze raz cię przepraszam za ten wybuch. Ja po prostu bardzo się o nią martwię – powiedziała Francesca i poparzyła na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Nic się nie stało. Po prostu chociaż cały czas próbowałem wcisnąć  w nią chociaż jedną łyżkę zupy ona wstawała od stołu bez słowa, a ja nie miałem siły, żeby do czegokolwiek ją zmuszać… - odpowiedziałem myjąc już ostatni talerz – Dziękuję, że nam pomagasz. Że mi pomagasz…
- Przestań. Jesteście dla mnie jak rodzina, gdybym nic nie zrobiła miałabym wyrzuty sumienia do końca życia – dopowiedziała jeszcze dziewczyna i skończyła wycierać kubek – Domyślam się, że to głupie pytanie, ale kiedy macie zamiar wrócić do Studia?
- Dobrze wiesz, że to nie ode mnie zależy. Ludmiła zaczęła z nami rozmawiać, ale nic poza tym. Nie chcę jej do tego zmuszać, a w szkole mogłaby się czuć nieswojo. Mogę się założyć, że gdy tylko przekroczyła by… Przekroczylibyśmy próg Studia z każdej strony padałoby by to durne: ‘’Przykro mi.’’ Wystarczy mi, że całymi dniami płacze w pokoju. Ne chcę, żeby inni oglądali ją w takim stanie. To moja siostra, jedyna tak bliska mi rodzina, nie chcę, żeby była nieszczęśliwa.  Chcę dla niej jak najlepiej, ale średnio mi to wychodzi…
- Nawet tak nie mów! – krzyknęła Fran – Sama chciałabym mieć takiego cudownego brata jak ty. Niestety Bóg obdarował mnie tylko Lucą… A ty… Jesteś naprawdę wspaniałym bratem.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko i mocno do siebie przytuliłem. Dziewczyna od razu odwzajemniła uścisk. Staliśmy tak dobre parę minut, aż w końcu z torebki Franceski wydobył się dźwięk oznajmiający połączenie. Dziewczyna oderwała się ode mnie i wygrzebała komórkę z torebki.
- To tata – oznajmiła – Halo? […] Jestem u Ludmiły. […] Jestem przecież  w domu obok, gdybyś chciał mogłabym ci nawet pomachać. […] Dobrze zraz będę. Pa.
- Musisz już wracać?
- Tak. Tata ma jakąś ważną sprawę, a jutro już o piątej rano znowu wyjeżdża gdzieś w delegację… To ja się będę zbierać – odpowiedziała dziewczyna i wrzuciła swój telefon do torebki – Obiecuję, że jutro też przyjdę.
- Nie musisz – powiedziałem idąc z nią do drzwi.
- Ale chcę i to zrobię – uśmiechnęła się słodko i wyszła za drzwi.
- No to do jutra – pożegnałem przyjaciółkę i dałem jej całusa w policzek.
- Pa Marco – odpowiedziała i już kroczyła kamienną ścieżką.
Zamknąłem za nią drzwi na klucz i skierowałem się do salonu. Rzuciłem się na wielką kremową kanapę i głośno westchnąłem.
- Życie jest niesprawiedliwe – powiedziałem sam do siebie.
W jednej chwili wszystko się nam zawaliło. Dziękuję Bogu za to, że przynajmniej obdarzył nas wujkiem Germanem. Załatwił wszystkie formalności w związku z firmą naszych rodziców i teraz według prawa należy ona do mnie, ale to wujek się nią zajmuję. Połowa dochodów zostaje przelewana na konto naszych rodziców… No teraz już na nasze. Dzięki nim, a także wszystkim oszczędnością mamy i taty mamy zapewnione pieniądze na najbliższe kilka lat. Do tego załatwił odpowiednie papiery i chociaż Ludmiła jest jeszcze niepełnoletnia nie trafiła do domu dziecka. To ja jestem jej opiekunem. Nie wiem co bym zrobił gdyby nawet ją mi zabrali… Jest moją jedyną i najukochańszą siostrą na świecie. Mi też jest bardzo ciężko z tym wszystkim, ale obiecałem sobie, że będę silny. Że wytrwam i będę dla niej oparciem. Nie pozwolę, żeby coś się jej stało. Obiecuję sobie, że zrobię wszystko, aby znów była szczęśliwa...


------♥------♥------♥------♥------

Cześć wszystkim ;)
Co u was słychać?
Jak mijają wakacje? :D
Spieprzyłam końcówkę po całości :C
Mam nadzieję, że mi wybaczycie :(
Chciałabym bardzo, ale to bardzo podziękować wszystkim osobą które skomentowały prolog...
Nie sądziłam że już na samym początku będę miała 6 komentarzy i 3 obserwatorów!
Dziękuję: Lilly Thomson(mojemu kochanemu geniuszowi ;3 ZAPRASZAM NA JEJ GENIALNEGO BOGA :D); Karolajnie; Oluś Olusi (nie dałaś mi linka kochana :C); Alexandrze Ludwig(koniecznie odwiedźcie jej bloga); Naty Ponte(szczerze powiedziawszy nie czytam jej bloga, ale mam taki zamiar więc również i was zapraszam ;3); a także anonimkowi, który się nie podpisał :C
To wy wszystkie(mam nadzieję, że anonim to też dziewczyna, jeśli nie przepraszam) dałyście mi motywację do pisania więc ten oto rozdział dedykuję całej tej wspaniałej szóstce <3
Kocham was bardzo, bardzo ;*
Rozdział nie wiem kiedy :/
Zależy od was ;)
Ja już kończę, bo mi arbuza zjedzą -,-'
Buziaki - Nat ♥

czwartek, 3 lipca 2014

Prologo ♥

Koniec.
Jedno słowo, a mające tyle znaczeń.
Koniec.
Jedno słowo, a tak wiele może zmienić.
Koniec.
Jedno słowo, może zniszczyć wszystko.
Koniec.
Jedno słowo, może też naprawić tak wiele.
Koniec.
Jedno słowo…
KONIEC… 

Zapłakana blondynka szła powoli w żałobnym korowodzie ramie w ramię ze swoim bratem i najlepszą przyjaciółką. Jedno wydarzenie zmieniło jej życie. Zmieniło JĄ. Piękny uśmiech zastąpiły łzy, a z jej życia uleciały wszystkie radosne chwile. Dokładnie pamięta od czego się to wszystko zaczęło…

Nastolatka razem ze swoim bratem oglądała telewizje. Akurat leciał jej ulubiony serial. Ich rodzice pojechali na zakupy, a rodzeństwu po prostu nie chciało się ruszać z domu. Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi. Zdezorientowana dziewczyna popatrzyła się na brata zabawnie marszcząc brwi.
- Pewnie rodzice zapomnieli kluczy… - powiedział chłopak i podniósł się z kanapy powoli zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych.
Dziewczyna usiadła wygodniej w fotelu i próbowałam dosłyszeć czy aby na pewno to ich rodzice.
- W czym mogę pomóc? – zapytał grzecznie chłopak i uważniej przyjrzał się stojącemu na zewnątrz mężczyźnie.
- Pan Ferro? – zapytał policjant, na co chłopak pokiwał twierdząco głową.
- Tak, a o co chodzi?
Zaciekawiona siedemnastolatka podniosła się i podeszła do brata.
- Ja w sprawie wypadku w jednej z dzielnic Buenos Aires - Palermo. Rozpędzony kierowca tira wjechał w samochód osobowy. Wszyscy zginęli na miejscu.
- Przepraszam, ale co my mamy z tym wspólnego? – zapytała zdezorientowana nastolatka.
- Po znalezionych dokumentach dowiedzieliśmy się, że sprawcą wypadku był niejaki Pablo Gonzales, a poszkodowanymi Marcela i Leonardo Ferro. Jeśli dobrze myślę byli to wasi rodzice…
Blondynka przerażona powtarzała sobie w myślach tylko dwa słowa… ‘’To niemożliwe’’... Gwałtownie wciągnęła powietrze i cały czas próbowała to sobie jakoś wytłumaczyć.
- Skąd pewność, że to akurat nasi rodzice? – zapytał równie przerażony brat dziewczyny.
Chłopak próbował zachować zimną krew…Dla niej…
- Właśnie te dowody osobiste znaleźliśmy w torebce pani Ferro – powiedział policjant podając rodzeństwu dwie plakietki.
Na obydwu wyraźnie pisało ''Marcela Valeria FERRO'' i ''Leonardo Carlos FERRO''. Znajdowały się na nich wszystkie dane osobowe ich rodziców...
- Na… Na prawdę właśnie to zna… Znaleziono w samochodzie? – zapytał chłopak kierując smutny wzrok w stronę policjanta.
- Tak. Przykro mi – odpowiedział.
Dziewczyna nie chciała uwierzyć w te słowa. Łzy płynęły po jej twarzy kompletnie niszcząc makijaż, a zaszklone oczy tylko rozmazały obraz przed oczami…
- To niemożliwe… - wyszeptała zapłakana po czym straciła panowanie nad swoim ciałem i po prostu zemdlała.

Życie.
Jakie jest dla ciebie?
Życie.
Szczęśliwe, radosne i po prostu wspaniałe?
Życie.
Smutne, bolesne i okrutne?
Życie.
Jedni go pragną inni zrobią wszystko by je stracić.
Życie.
Po co nam ono?
ŻYCIE…

- Żegnaj mamo…  Żegnaj tato… Kocham Was… - wyszeptała dziewczyna i jeszcze mocniej wtuliła się w brata.
Jemu też nie było łatwo. Już nie powstrzymywał łez. Jednak próbował być silny. Wiedział, że teraz musi być oparciem dla swojej siostry… Mocniej przyciągnął ją do siebie i wierzchem dłoń wytarł spływające łzy. Nie chciał patrzeć jak rodzice zostają spuszczani na linach aż na sam dół. Dół rozpaczy i cierpienia… Śmierć rodziców to najgorsze co może spotkać zagubionych w swoim własnym świecie nastolatków. Nie są dziećmi, ale nie są też dorosłymi. Rodzice są im w tym okresie bardzo potrzebni. A oni właśnie ich stracili… Dwie samotne czerwone róże spadły na sam dół wraz z rozluźnieniem uścisku. Rodzeństwo pożegnało się z rodzicami i odeszło kilka kroków.
- Poradzimy sobie – wyszeptał przez łzy chłopak zamykając siostrę w szczelnym uścisku – Poradzimy, obiecuję…

Kiedy łączymy te dwa słowa wychodzi coś czego tak wielu ludzi się boi. Coś czego niektórzy z nas mogą pragnąć. Jednak kiedy to już nastąpi chcemy jak najszybciej cofnąć wszystkie złe słowa, wszystkie złe czyny, wszystkie złe chwile… Po prostu z całego serca pragniemy znów stanąć w cztery oczy ze szczęściem, którego tak bardzo nam wtedy brakuje… Te dwa słowa mogą zniszczyć wszystko…

KONIEC ŻYCIA…

--------♥--------♥--------♥--------♥--------

Cześć i czołem :D
A oto i prolog ;)
Może nie jest super genialny i w ogóle, ale ja to wymyślałam więc nie może być dobre XD
Bardzo cieszę się, że w końcu założyłam tego bloga.
Rozdział pierwszy jeszcze w tym tygodniu ;3
Liczę że kiedyś w końcu pojawią się jakieś komentarze...
Buziaki - Nat ♥

środa, 2 lipca 2014

Ciao a tutti ♥

Jak ja się cieszę, że w końcu udało mi się założyć tego bloga...
Jestem z niego bardzo dumna bo w całości cały szablon stworzyłam sama :3 Wiem, że się chwalę i nie jest on za piękny ale po raz pierwszy robiłam coś takiego więc cieszę się że mi się udało ;)
Po samym linku można się domyślić, że będzie to opowiadanie o Fedemili i Marcesce - moich dwóch ulubionych parach z argentyńskiego serialu pt. ''Violetta''. Raczej każdy cokolwiek o nim słyszał, ale różnie to bywa. Szczerze to opuściłam więcej niż połowę odcinków (oglądałam tylko wtedy jak pojawił się Ruggero Pasquarelli, czyli serialowy Federico ♥)Nie wiem czy mogę się nazwać Ruggistas, ale po prostu go uwielbiam :3 Mam nadzieję, że spodoba wam się moje opowiadanie i zostaniecie tu na dłużej :)
Prolog już jutro ;)
Buziaki - Nat ♥